Piotr Marek Blog

Archiwalny blog Piotra Marka zawierający wpisy sprzed kilku po powrocie do działalności.

Wyszukiwarka

środa, 19 sierpnia 2015

200 lat po Waterloo

Na początek całego felietonu poproszę sobie o krótkie wprowadzenie przedwstępne. Wiem, że minął już długi czas od rocznicy bitwy, więc publikacja ta wydawać się może spóźniona. Owszem, ale należy wziąć poprawkę na to, iż ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na zajmowanie się publicystyką, więc proszę o wybaczenie. Ponadto pierwotna wersja tego felietonu przygotowana była również dla innego portalu, zaś edycja dla niego też pochłonęła mi kilka tygodni.
Poza tym reakcje tłuszczy na wersję pierwotną wymusiły na mnie potrzebę dopisania krótkiego sprostowania zawartych tutaj treści. Kontrowersje wzbudziło mianowicie użycie przeze mnie terminu „wojska belgijskie”, i zaraz prywatna wycieczka do mnie, że przecież „Belgia powstała dopiero w 1830”.
Tego, kiedy formalnie powstała Belgia nie zamierzam kwestionować, ale faktem jest, że historycy wojskowości używają termin „jednostek belgijskich” na określenie wojsk z terenów (przyszłej z punktu widzenia 1815 roku) Belgii. Termin „Belgowie” używam jako określenie narodów państwa belgijskiego. Tak więc ja tylko i wyłącznie cytuję posiadane przeze mnie materiały źródłowe, więc pretensje proszę zgłaszać do ich autorów.


Wstęp


Spotkanie dowódców wojsk sprzymierzonych w La Belle Alliance

W roku 2015 mieliśmy okazję obchodzić dokładnie dwusetną rocznicę walk pod Waterloo. Popularnie używane przez media i podręczniki określenie „Bitwy pod Waterloo” jest nie do końca trafne z tego względu, że całokształt walk w tamtym miejscu składał się z czterech pomniejszych bitew, których punktem kulminacyjnym było decydujące starcie w tej sławnej belgijskiej miejscowości. Pod wspólną nazwą tego starcia określa się kolektywnie bitwy pod Quatre Bras, Ligny, Waterloo i Wavre. Odbyły się one pomiędzy 16 a 19 czerwca 1815 roku. Samo starcie pod Waterloo zakończyło się 18 czerwca 1815 roku.
Niestety obecnie na temat tamtych wydarzeń krąży wiele kłamstw i półprawd, które chciałbym sprostować. Pierwszym przekłamaniem jest przypisywanie zwycięstwa wyłącznie Brytyjczykom. Gdyby nie ofensywa pruska wojska koalicji przegrałyby z Napoleonem. Dzięki żołnierzom Królewskiego Legionu Niemieckiego (KGL – King’s German Legion) broniącym La Haye Sainte, zadano ogromne straty wojskom francuskim, wiążąc przy tym ich siły na długi czas. W wojskach koalicji występowali również Belgowie i Holendrzy. Niestety po stronie „francuskiej” (bonapartystycznej) walczyli Polacy. Lojalność wobec Napoleona wykazali także niektórzy Niemcy. Współcześnie można znaleźć dużą analogię przy obecnych zdarzeniach na Ukrainie. Wspierany przez USA Kijów ma licznych popleczników wśród elit polskich, zaś społeczeństwo niemieckie jest w tej kwestii podzielone. Sukces Waterloo nie był więc zasługą wyłącznie Brytyjską, ale całości sprzymierzonych sił konserwatywnych.

Wątek Polski

Zaangażowanie Polaków w ratowaniu władzy Napoleona I podstawiło nas w tragicznym położeniu po jego pokonaniu. Było to szkodliwe z naszego narodowego punktu widzenia. Pozbawiło nas jakichkolwiek argumentów przemawiających za odrodzeniem Polski u boku kogokolwiek w kulturowo chrześcijańskim świecie. Samo „100 dni Napoleona” w gruncie rzeczy była walką o władzę we Francji. Opowiedzenie się po stronie Napoleona Bonapartego wcale nie oznaczało, że będzie to dla Polaków najkorzystniejsze rozwiązanie, z jakiegokolwiek tradycjonalistycznego punktu widzenia. Skąd by nie patrzeć najkorzystniejszy dla Polski był powrót Burbonów na tron Francji. To oni byli solidnym gwarantem umacniania konserwatywnego i chrześcijańskiego ducha w Europie. Powrót Napoleona oznaczał jedynie wzmocnienie na Starym Kontynencie lobby wojującego jakobinizmu i europejskiego wolnomularstwa kulturowego. Nawiasem mówiąc wiele organizacji jakobińskich i masońskich uznało za tragedię porażkę Napoleona. Również w krajach koalicji, takich jak Prusy, stowarzyszenia tego typu lobbowały na rzecz ratowania przynajmniej części spuścizny samozwańczego „Cesarza Francuzów”. Jako polscy konserwatyści, patrioci i strażnicy Ładu nie dostrzegliśmy żadnego interesu w trwaniu do końca przy Napoleonie. Raz on do końca nie trwał przy Polsce, a dwa był gwarantem jedynie budowy laickiej Polski na wzór porewolucyjnej Francji. Polacy walczący u boku Napoleona udowodnili lojalność jedynie wobec niego samego, a nie wobec Polski. To dowodzi, że nie byli prawdziwymi bojownikami o suwerenność państwa polskiego, ale zwykłymi bonapartystami stojącymi do końca u boku swojego mistrza. W podręcznikach do historii nie powinni więc być przedstawiani jako patrioci, ale polityczni bonapartyści.

Aspekt polityczny walk wokół Waterloo

Z politycznego punktu widzenia walki pod Waterloo były tryumfem świata konserwatywnego nad światem liberalnym, świata tradycyjnego nad światem rewolucyjnym, kulturowego chrześcijaństwa nad kulturowym wolnomularstwem. Słowem klucz jest w tym wypadku termin „kulturowy”. Jako tradycyjne chrześcijaństwo rozumiem świat oparty o dziedzictwo Średniowiecznej Europy. To świat władzy opartej o własny autorytet, to świat szacunku do legalnej władzy, sprzeciwu wobec dekadencji oraz wszelkich przejawów dewiacji moralnej. Termin świata jakobińskiego, wolnomularstwa kulturalnego, rozumiem jako świat buntu wobec legalnej władzy, rewolucji burzącej wszelaką tradycję oraz akceptacji różnorakich przejawów dewiacji. Z resztą zarówno rewolucję jakobińską we Francji, wolnomularstwo instytucjonalne oraz wojska napoleońskie łączyło jedno wspólne motto: „wolność, równość i braterstwo”, co w praktyce oznaczało brak zasad, bunt wobec tradycyjnej hierarchii oraz iście zbójecką lojalność we wszystkich, nawet niemoralnych, poczynaniach towarzyszy. Ten prosty fakt taktuję jako dowód słuszności przedstawionej przeze mnie politycznej interpretacji wyniku tej bitwy.
Skutki Waterloo były z konserwatywnego punktu widzenia pozytywne. Pokonanie Napoleona umocniło w Europie postanowienia Kongresu Wiedeńskiego. W ten sposób, przynajmniej na te 100 lat, w Europie w większym lub mniejszym stopniu dominował polityczny konserwatyzm i chrześcijański porządek świata. Większość krajów Starego Kontynentu zachowało tradycyjny dla ich dziedzictwa narodowego system polityczny odmienny od narzucanej przez bonapartystów laickiej republiki. Dla Polski oznaczało to powstanie Królestwa Kongresowego, zapewniającego dużo większą autonomię Polaków względem carskiej Rosji niż potencjalne nowe Księstwo Warszawskie względem postjakobińskiej Francji. Ponadto namiastka polskiej państwowości w „Europie Bonapartego” byłaby zapewne bliska ideowo porewolucyjnej Francji, a więc libertyńska, laicka oraz pozbawiona wszelkich tradycji tożsamych dla naszego dziedzictwa.

Kongres Wiedeński jako najlepsze rozwiązanie dla Europy i Polski

 Niektórzy „konserwatyzujący” sceptycy Kongresu Wiedeńskiego propagują tezę, że potencjalne zwycięstwo francuskie uwolniłoby nas od jakichkolwiek wpływów  niemieckich na polską politykę. Dają tu przykład zbudowanej rzekomo dominacji Prus nad sprawami polskimi. Jednakże w Europie początku XIX wieku, spośród wszystkich państw zaborczych, Prusy „miały najmniej do powiedzenia”. Święte Przymierze powołano, według różnych źródeł, bądź z inicjatywy Cara Aleksandra I Romanowa, bądź z inicjatywy Austriacka Klemensa Lothara von Metternicha. Jak obecnie filarem NATO są Stany Zjednoczone Ameryki, tak wtedy filarem „Świętego Przymierza” była Rosja.
Obecnie wszelkie próby pojednania rosyjsko-niemieckiego obywają się z inicjatywy Rosji oraz Niemców, ale natrafiają na opór ze strony rządu Republiki Federalnej Niemiec, która swój irracjonalny „interes niemiecki” widzi u boku USA, NATO, UE i Izraela. Z tego względu jakby dziś miało powstać jakiekolwiek „kondominium rosyjsko-niemieckie”, byłoby zdecydowanie pod „nadzorem” władz Rosji, zaś przedstawiciele lobby żydowskiego, niemieckiej czy polskiej „partii głupków”, rąbaliby drewno na opał gdzieś w głębi syberyjskich lasów. Tak więc pewne teorie popularne po wyborach prezydenckich z 2015 roku o potencjalnym pojednaniu rosyjsko-niemieckim odbiegają nieco od rzeczywistości, i zupełnie nie wiem na jakiej postawie są skomponowane. Raz władze rosyjskie coraz bardziej uprzykrzają życie żydowskim bankierom, a dwa pro syjonistyczne władze niemieckie działają wyraźnie na szkodę Rosji. Z kolei o dobre relacje z Rosją zabiegają w RFN organizacje i społeczności niechętne wobec lobby żydowskiego. Także jedynym możliwym fizycznie powstaniem „kondominium rosyjsko-niemieckiego pod hegemonią lobby żydowskiego” jest doprowadzenie w Rosji do nowej rewolucji niszczącej obecną elitę rządzącą przy jednoczesnym niedopuszczeniu do przemian politycznych w Niemczech.  Do tego syjoniści nieudolnie dzisiaj dążą, a ślepcy dalej tropią „ruskich”…
Tok rozumowania sceptyków „Świętego Przemierza” jest błędny i w prosty sposób do obalenia. Nie zaprzeczalnym faktem jest, że po stronie bonapartystów opowiadały się liczne liberalne środowiska niemieckie, które to właśnie słyną z większej niechęci wobec Polaków niż środowiska konserwatywne, które to z kolei zazwyczaj przybierają antypolski kurs pod wpływem nacisków tych pierwszych. Często bywało, że dwór panujący traktował swoich poddanych na równi, a szlachcicowi pruskiemu bliższy bywał innych szlachcic polski, niż ich własny chłop. Istniał bowiem solidaryzm klasy, który zburzył bonapartystyczny szowinizm. Często w Prusach, różnego typu „patriotyczni” (czytaj. romantyczni), liberałowie co raz to wyskakiwali z hasłami antypolskimi, nazywając „wrogami narodu” rozsądnych ludzi, którzy woleli z Polakami robić interesy, zamiast ich germanizować. Historycznym przykładem jest tutaj Kulturkampf, który swój zajadły charakter zawdzięczał liberałom pod przewodnictwem niejakiego Adalberta Falka, o czym wspominał Otto von Bismarck w swoich zapiskach. To właśnie spadkobiercy tych liberałów, zebrani z różnych landów niemieckich, opowiedzieli się z własnej i nieprzymuszonej woli po stronie Napoleona (wyjątek stanowili tylko, ci, co ich wolę ograniczył przymusowy pobór, np. do landwery). Pruskie środowiska konserwatywne, które w tej kampanii walczyły przeciwko bonapartystom, były polskiej państwowości przychylne, a niekiedy nawet przyjazne. Dowodem tego jest zgoda króla Fryderyka Wilhelma IV na utworzenie Polskiej Autonomii na ziemiach poznańskich w latach poprzedzających tzw. „wiosnę ludów”. Autonomia ta nie doszła do skutku przez powstanie wywołane przez niejakiego Ludwika Mierosławskiego, podbudzanego przez nikogo innego jak mentalnych spadkobierców politycznego bonapartyzmu, przybierających postać włoskich karbonariuszy. Tak więc z polskiego punktu widzenia najkorzystniejszy jest konserwatyzm zarówno u nas, jak i w krajach z nami sąsiadującymi. Niebezpieczny natomiast jest demoliberalizm i jego pochodne.
W myśl mojego porzekadła „nie ten komunista, kto do partii należy, ale ten co w komunistyczne ideały wierzy”, do jakobinów i wolnomularzy zaliczam wszystkich tych, co pomimo braku formalnych związków z tymi ruchami akceptują ich wizję świata, tak samo jak komunistami określamy nie tyle członków partii, ale i także zagorzałych bezpartyjnych wyznawców tej ideologii. Pomimo, że w Wielkiej Brytanii i Prusach część przywódców miała formalne związki z wolnomularstwem instytucjonalnym, o tyle wartości przez nich reprezentowane były dalekie od konsystencji jakiej przewidywała ideologia ich organizacji, która po dziś dzień za motyw przewodni swoich spektakli uznaje zwycięski marsz ideałów jakobińskiej rewolucji z Francji oraz tryumf buntowników kolonialnych na terenie Ameryki. Wiele osób w dawnej Anglii bywało masonami z tego powodu, że taka panowała tam wtedy moda, i ogólna akceptowalność społeczna dla tej organizacji. Poglądy jednak wielu z tych „masonów” były jednak „zacofane”, dalekie od „postępowej” ideologii stowarzyszenia (jaką reprezentowali bonapartyści). Wielu z tych „dawnych masonów” mogłoby dziś zamieszczać w sieci filmy demaskujące ich spiski. Tak samo wielu obecnych polskich romantyków, co używa antymasońskiej retoryki, ze swoimi niepodległościowymi poglądami znalazłoby ciepły zapiecek w murach „Wolnomularstwa Narodowego”, dumając sobie ze współbraćmi na paryskim burku „jak to było fajnie za Napoleona”. Ponadto warto zauważyć, że tylko część przywódców brytyjsko-pruskich miała tylko formalny epizod masoński w swoim życiu. W przypadku zwolenników Napoleona miał go prawie każdy kto za nim poszedł, zaś przynależność do masonerii oraz w państwie Napoleona przybierało charakter państwowy. Propagowanie ideałów oświecenia było tam obowiązkiem ogólnonarodowym.
Droga konserwatywna była zatem najlepszą dla Polski w 1815 roku. Nic nie stało na przeszkodzie, aby odsunęli się w cień ludzie kojarzeni z Napoleonem na rzecz tych, co niepodległość Polski widzieli chociażby w sojuszu z Carską Rosją. Prusy były ściśle związane politycznie z reakcyjnymi rządami Austrii i Rosji dzięki zabiegom generała, i przyszłego feldmarszałka Johanna Ludwiga Yorcka von Wartenburga. Podobną drogą z Polaków poszedł  były generał bonapartystycznej kawalerii Wincenty Krasiński, który dorobił się nawet zaszczytu funkcji Adiutanta Cara. Niestety natarczywe pro rewolucyjne lobby w Polsce narzucało jedynie wariant profrancuski, co poskutkowało brakiem jakichkolwiek możliwości pozyskania większej sympatii u któregokolwiek państwa ze zwycięskiej koalicji. W ten sposób konserwatywna „partia rozsądku” wygrała w Prusach, co poskutkowało przyłączeniem ich państwa do zaszczytnego grona „Świętego Przymierza”. W Polsce niestety wygrała rewolucyjna „partia głupków”, co owocowało jedynie coraz bardziej pogłębiającą się niewolą Polski przez kolejne dekady dziewiętnastego stulecia.

Ogólne zauważenia dotyczące przebiegu bitwy

Przechodząc do samego przebiegu starcia nie jest prawdą stwierdzenie, że „Napoleon pod Waterloo został zmieciony”. Został on niezaprzeczalnie pokonany, ale to o przysłowiowy „mały włos”. W zasadzie decydująca bitwa pod Waterloo została wygrana przez wojska koalicji, jednak konfrontacje prusko-francuskie pod Ligny i Wavre były zwycięstwami bonapartystów. Ostatnia bitwa tego „czterostarcia”, pod Wavre, była przegrana przez Prusaków, jednak francuski dowódca Emmanuel de Grouchy, nie potrafił podjąć odpowiednich kroków aby zmienić ostateczny wynik całej kampanii. Wynikało to z większego braku doświadczenia tego marszałka. Winę za porażkę w tej kampanii ponosi w dużej mierze sam Napoleon Bonaparte, gdyż niewłaściwie dobrał ludzi do konkretnych zadań. Zarówno marszałek Michael Ney jak i marszałek Emmanuel de Grouchy byli dowódcami wartymi swojego stopnia. Różnili się jednak dwoma zasadniczymi cechami. Michael Ney był doświadczonym, odważny a zarazem bardziej skłonny do porywczych zadań. Jednak lata walki odbiły się ja jego zdrowiu i kondycji psychicznej, stąd był bardziej narażony na ryzyko podjęcia bardzo nieprzewidywalnego posunięcia. Był więc osobą bardziej stosowną do wykonywania zadań wymagających mniejszego ryzyka ale większej inicjatywy własnej. Z kolei Emmanuel de Grouchy był świeży, w pełni kondycji, opanowany, ale jednak znacznie mniej doświadczony od swojego kolegi. Ten był bardziej dopasowany do bardziej ryzykownych zadań wymagających mniejszej inicjatywy własnej. Napoleon, żeby wygrać w 1815, powinien wydać odwrotny rozkaz. To Emmanuel de Grouchy powinien zostać przy nim w walce z Brytyjczykami, zaś Michael Ney powinien się pójść do walki z Prusakami. Przez niewłaściwy dobór ludzi do powierzonego im zadania, porywczy Michael Ney wytracił kawalerię w starciu z czworobokami brytyjskimi, zaś mniej doświadczony Emmanuel de Grouchy nie miał zmysłu do tego co dalej robić po pokonaniu Prusaków. Gdyby pod Wavre dowodził  Michael Ney wiedziałby, że zaraz po pokonaniu korpusu pruskiego, kierowany przez swoje doświadczenie, wydałby rozkaz przerzucenia swoich wojsk pod Waterloo, aby zmienić wynik bitwy na korzyść Francuzów. Natomiast pod samym Waterloo Emmanuel de Grouchy, kierując się świeżym umysłem, nie wydałby szalonego rozkazu ataku całą ciężką jazdą na nierozpoznane pozycje wroga i nie naraziłby ich na bezsensowne wytracenie. Zmiecenie Napoleona Bonapartego pod Waterloo nie miało miejsca. Przegrał, gdyż niewłaściwie dobrał ludzi i poniósł tego zwyczajne konsekwencje.
Wojska koalicji były mniej więcej dwukrotnie liczniejsze od wojsk napoleońskich, stąd aby zwiększyć swoje szanse, bonapartyści dołożyli wszelkich starań, aby nie dopuścić do połączenia się wojsk sprzymierzonych z pruskimi. Pojedynczo Armia Napoleona była znacznie silniejsza niż całe sprzymierzone siły brytyjsko-niderlandzkie oraz wojska pruskie. To tego Francuzi dysponowali dobrze uzbrojonymi i zaprawionymi w bojach żołnierzami. Brytyjczycy mieli jednostki dobrze uzbrojone, ale mniej zaprawione. Ich ciężka jazda nie posiadała tak okazałego, mocnego i drogiego opancerzenia jak francuska. Z kolei Prusacy mogli pochwalić się dobrymi dowódcami i doświadczonymi jednostkami frontowymi. Jednak jakość ich uzbrojenia była znacznie mniejsza od francuskiego i angielskiego. Dodatkowo większość ich armii stanowiła prymitywnie przeszkolona i niedofinansowana landwera, rezerwa, ochotnicy i pospolite ruszenie. Według niektórych źródeł ta zbieranina stanowiła ponad połowę ich armii, i jedynie geniusz dowódców sprawił, że nie zostali zmasakrowani całkowicie już pod samym Ligny.

Armia Francuska

Nie zgłębiając się w szczegóły szacunkowa wielkość Armii Cesarza Napoleona wynosiła mniej więcej 128 tysięcy ludzi i 366 dział. Podzielona była na dwie grupy. Jedna dowodzona była przez marszałka Michaela Neya, która pozostała przy Napoleonie, i przeznaczona była do walki z jednostkami brytyjskimi oraz im podległymi (niemieckie, belgijskie, holenderskie). Druga część wojsk dowodzona była przez marszałka Emmanuela de Grouchy’ego, której zadaniem było rozprawienie się z siłami pruskimi nadciągającymi od północnego wschodu. Przy boku Napoleona stała jego osobista straż, zwana Gwardią Cesarską. Na jej czele stał w trakcie tych starć generał Antoine Drouot, zwyczajowo dowódcą Gwardii Cesarskiej był marszałek Édouard Joseph Mortier.
Wojska francuskie nosiły przeważnie mundury w kolorze ciemnoniebieskim lub błękitnym. To było ważne, podczas rozróżniania jednostek na polu bitwy. Polowe płaszcze francuskie były w kolorze ciemnego granatu. Dominowały dwa typy spodni, białe letnie „czechczery” popularne wśród piechoty, oraz kolorowe „rajtuzy” stosowane w kawalerii. Oddziały szaserów ubierały się na zielono, zaś kirasjerzy pod zbroją nosili mundury w kolorze białym. Nakrycia głów były zróżnicowane. Dzieliły się na ochronne i przemarszowe. Gwardia narodowa, milicja oraz sztabowcy nosili kapelusze dwurożne. Marszałkowie mieli kapelusze z bogatymi białymi „kitami” obszytymi na obrębach. Oddziały piesze oraz konne nosiły czaka lub bermyce w zależności od formacji lub elitarności. Zasada była taka, że kompanie wyborowe piesze i jazdy lekkiej, stara gwardia i saperzy nosili czapy niedźwiedzie, ale już niektóre oddziały grenadierów, woltyżerowie oraz jednostki młodej gwardii nosiły gładkie czaka. Saperzy wyróżniali się na polu bitwy specjalnymi fartuchami. Używali także zbroi okopowych. W ekwipunku mieli siekierki, które służyły do niszczenia umocnień, ale niekiedy także ułatwiały im walkę z wrogiem. Z uwagi na niewygodę noszenia ochronne wielkie czapy były zdejmowane podczas przemarszów. Używano ich jedynie podczas walki, gdyż chroniły lepiej od ran ciętych i eksplozji niż tradycyjne kapelusze stosowane. Dziś funkcję czas pełnią hełmy. Podczas przemarszów, w zależności od formacji, noszono lekkie furażerki lub bikorny (te drugie były dla oficerów, ciężkiej jazdy i formacji pieszych noszących bermyce). Ciężka jazda była opancerzona. Karabinierzy i kirasjerzy posiadali zbroje i hełmy. Zbroje kirasjerów były srebrzyste, zaś karabinierów (elity kirasjerów) złociste. Dragoni nie nosili okazałych zbroi, w zasadzie mieli tylko kaski.

Uzbrojenie

Broń palna francuska uchodziła za jedną z najnowocześniejszych w Europie. Według opinii ekspertów lepsza była tylko angielska. Używano muszkietów, fuzji, sztucerów oraz najnowocześniejszych – karabinów. Granaty ręczne używane były głównie przez piechotę liniową. Nie były wbrew nazwie domeną grenadierów, gdyż w tamtych czasach ich mianem określano oddziały wyspecjalizowane w walce wręcz (tj. na bagnet oraz broń białą), a nie w miotaniu granatów. Artyleria preferowała kule ciężkie (do rozbijania szeregów), szrapnel (odłamkowe na dalekie odległości), kartacze (bo masakrowania szeregów z bliska jak „olbrzymia śrutówka”), kul z materiałem wybuchowymi, rzadziej kul łańcuchowych, a głównie w przypadku Brytyjczyków, także nowoczesnej broni rakietowej (zazwyczaj do wprowadzania popłochu w szeregach nieprzyjaciela). Piechurzy na ogół posiadali obok broni palnej bagnety. Oddziały wyborowe i podoficerowie dodatkowo tasaki. Oficerowie broń białą sieczną jak szable czy pałasze. Wojska inżynieryjne (pionierzy, saperzy, minerzy) mogli też posiadać toporki. Konnica posiadała szable lub pałasze. Lansjerzy, landwera konna, kozacy i ułani posiadali broń drzewcową przy szarżach.

Armia Koalicji Brytyjsko-Niderlandzkiej
   
Skład Koalicyjnej Armii Brytyjsko-Niderlandzkiej liczył 106 tysięcy ludzi i 216 dział. Na jej czele stał marszałek polny Arthur Wellesley książę Wellington. Piechota i artyleria zorganizowane były w dwóch korpusach, przy czym I Korpus złożony był głównie z wojsk niderlandzkich i dowodzony był przez Księcia Orańskiego Wilhelma. Korpus zawierał 1 i 3 Dywizję brytyjską oraz 2 i 3 Dywizję niderlandzką. W jego skład wchodziły też bataliony piechoty lekkiej KGL w ramach 3 Dywizji brytyjskiej. II Korpus dowodzony był przez brytyjskiego generała Lorda Rowlanda Hilla. Zawierał 2 i 4 Dywizję brytyjską oraz 1 Dywizję niderlandzką. W skład 2 Dywizji brytyjskiej, którą dowodził generał Henry Clinton, wchodziły niemieckie jednostki z KGL oraz oddziały landwery hanowerskiej (wojska hanowerskie charakteryzowały się podobnymi do Brytyjczyków czerwonymi kurtkami). Kawaleria była zorganizowana w oddzielnym Korpusie Jazdy, na czele którego stał sir Henry Paget książę Uxbridge, który pełnił rolę drugiego dowódcy i bezpośredniego zastępcy księcia Wellingtona. Sam Artur Wellesley dowodził nie tylko całymi siłami sprzymierzonymi, ale i odwodem, czyli pełnił rolę dowódcy głównego oraz jednostek rezerwowych. Do Odwodu zaliczono 5 i 6 Dywizję brytyjską, rezerwowe jednostki hanowerskie, Korpus brunszwicki oraz brytyjską rezerwową artylerię. Ironia losu chciała, że to właśnie odwodowe siły zasłynęły ze śmierci  generałów dowodzących własnymi korpusami.
Generał Thomas Picton, który podczas bitwy nie walczył w regulaminowym umundurowaniu, dowodził 5 Dywizją brytyjską. Zataił fakt odniesienia rany pod Quatre Bras aby móc dowodzić pod Waterloo. Zginął w trakcie prowadzenia natarcia od trafienia pociskiem w głowę. Miał na sobie cywilny kapelusz. Gdyby był ubrany w przepisowy mundur szturmowy, posiadał ryngraf i czako, mógłby przeżyć to trafienie. Korpusem Brunszwickim dowodził Fryderyk Wilhelm, Książę Brunszwiku, który poległ w trakcie własnego natarcia pod Quatre Bras. Pewnymi błędami w dowodzeniu wykazywał się książę orański, który także w trakcie walk został ciężko ranny, i ledwo uszedł z życiem.
Sam marszałek polny Artur Wellesley nie używał swojego regulaminowego munduru podczas decydującego starcia. Co prawda po balu miał na sobie czerwoną kurtkę z przydzielonych do niej w ekwipunku dwurogiem z pióropuszem i czakiem, jednak w momencie bitwy preferował czarny frak i nieregulaminowy kapelusz dwurożny. Następne pokolenia oficerów i generalicji będą wzorować się mundurowo na tym stroju księcia Wellingtona. Gdy żołnierze i oficerowie na linii nadal będą nosić czerwone kurtki, generalicja i oficerowie sztabu będą nosić mundury czarne. Regulaminowe umundurowanie brytyjskie składało się z czerwonych kurtek u piechoty i dragonów. Kawaleria miała własne barwy. Szczególnie bogatą kolorystyką cechowali się huzarzy. Henry Paget, Książę Uxbridge, ubrany był w mundur generałów kawalerii, cechujący się ciemnogranatową barwą, złocistymi lampasami i zapięciami, kurtką naramienną w stylu huzarskim i bogatym czakiem, ze złocistymi ozdobami i pióropuszem. Na filmach fabularnych na ogół przedstawiany jest błędnie, w mundurze huzarskim i czapie niedźwiedziej – tak ubierał się raczej na uroczystości. Strzelcy karabinowi (riflemen) nosili zielone kurtki polowe. Pułki szkockich highlanderów wyróżniały się kraciastymi kiltami i charakterystycznymi bermycami.

Wojska Brunszwickie i Armia Pruska

Oddziały brunszwickie chodziły na ogół na czarno. Na czakach mieli cechujące ich trupie czaszki. Umundurowanie żołnierzy liniowych i generałów było podobne, więc rozpoznawano stopnie po insygniach i epoletach. Brunszwickie formacje strzeleckie wyróżniały się jasnymi mundurami i kapeluszami z czaszką na stosowanym rondzie.
Armia Pruska liczyła 128 tysiące ludzi i 312 dział. Armią dowodził feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher, książę Wahlstatt. Funkcję zastępcy pełnił szef sztabu generał August Neidhart von Gneisenau, bohater spod Kołobrzegu. Armia pruska podzielona była na 4 korpusy zawierające piechotę, konnicę, artylerię, rezerwę, landwerę i pospolite ruszenie. I Korpus Pruski był dowodzony przez generała Hansa Karla von Zietena, który pomimo zbieżności nazwiska i generalskiego stopnia nie był spokrewniony ze słynnym fryderycjańskim generałem Joachimem von Zietenem. II Korpus Pruski był dowodzony przez generała Georga Ludwiga von Pircha, zwanego Pirch I. Jako Pirch II był określany generał Otto Karl Lorenz von Pirch, a ten był dowódcą jednej z dywizji w korpusie Hansa Karla von Zietena. III Korpus Pruski walczył podczas bitwy pod Wavre. Dowodził nim generał Johann Adolf von Thielmann. Wreszcie IV Korpusem Pruskim dowodził prominentny generał piechoty Friedrich Wilhelm von Bülow, książę Dennewitz. Zgodnie z Doktryną Geisenaua, najstarsi wiekiem generałowie pruscy nie zostali powołani do walki. Stąd generał piechoty Ludwik Yorck von Wartenburg nie dowodził żadnym korpusem. Żołnierze pruscy nosili mundury w kolorze „pruskiego błękitu”. Wyjątki stanowiła kawaleria (mająca własne umundurowanie), „czarne pułki”, landwera (nosząca litewki), oraz oddziały jegierskie (zielone kurtki). Z uwagi na mały budżet w pruskiej armii często żołnierze landwery nie mieli butów albo regulaminowych nakryć głowy. Walczyli często z obandażowanymi głowami i stopami, aby stworzyć prowizoryczną ochronę dla tych części ciała. Podobna sytuacja bywała w oddziałach ochotniczych. Żołnierze nie mieli czak, ale kapelusze lub czapki, które gorzej chroniły przez uderzeniem. Polowy generalski mundur pruski składał się z niebieskiej kurtki, płaszcza w kolorze „pruskiego błękitu” (z czerwonym kołnierzem), zielonych spodni z czerwonym lampasem, oraz polowej czapki generalskiej schirmmütze. Feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher nosił płaszcz dodatkowo wyposażony w pelerynę. Czarne mundury i kapelusze dwurożne, w jakich przedstawia się pruskich generałów w fabularnych filmach tematycznych, były noszone tylko wyjściowo. Na polu bitwy preferowano styl uchodzący za mniej elegancki, ale bardziej praktyczny. Niektórzy pruscy generałowie liniowi mogli nosić czaka i płaszcze bez epoletów (tak na monumencie jest przedstawiany Friedrich Wilhelm von Bülow), co uniemożliwiało ich rozpoznanie przez wrogich strzelców.

Szczegółowy przebieg walk

Wszystkie cztery bitwy starcia wokół Waterloo rozegrały się jak wspomniałem pomiędzy 16 a 19 czerwca 1815 roku. Jednakże do pierwszych starć francusko-pruskich doszło już 15 czerwca pod Gilly. Starła się wtedy z Francuzami tylnia straż pruska. Generał August von Gneisenau powiadomił Artura Wellesleya o tym wydarzeniu, a w tym dniu książę Wellington brał udział, wraz ze śmietanką swojej armii, w balu u księżnej Richmond. Wojaczka Brytyjczykom nie była w głowie, stąd informacja ta była dla nich lekkim szokiem.
W samo południe 16 czerwca 1815 roku feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher oraz marszałek polny Arthur Wellesley spotkali się pod Brye celem omówienia sytuacji. Niespełna dwie godziny później rozpoczęły się dwie bitwy. Pod Quatre Bras starły się sprzymierzone wojska Koalicji Brytyjsko-Niderlandzkiej z grupą marszałka Michaela Neya. Pod Ligny Napoleon Bonaparte bezpośrednio zaatakował Prusaków, którzy zajęli pobliskie wioski wykorzystując je jako twierdze obronne. Bitwa pod Quatre Bras zakończyła się zwycięstwem wojsk sprzymierzonych, które jednak poniosły nieco większe straty w ludziach niż wojska napoleońskie. Obie strony straciły ponad 4 tysiące ludzi. Jak wspomniałem wśród ofiar koalicji był dowódca Kontyngentu Brunszwickiego książę Fryderyk Wilhelm. Z kolei bitwa pod Ligny zakończyła się porażką wojsk pruskich. Podczas natarcia na wojska francuskie niemal nie zginał sam feldmarszałek Gebhard von Blücher, który ciężko ranny został przygnieciony przez swojego martwego konia. Oficerowie jego armii szybko odciągnęli porywczego rannego dowódcę. Gdy feldmarszałek Gebhard von Blücher dochodził do siebie funkcję dowódcy pełnił jego zastępca, generał  August Neidhart von Gneisenau. Gebhard von Blücher zaskarbił sobie przydomek „feldmarszałka naprzód”. Wynikało to z jego porywczej taktyki polegającej na szybkich szturmie i „zgniataniu” nim wojsk nieprzyjacielskich. Metoda ta jednak wiązała się z dużymi stratami wśród dowodzonych przez niego wojsk, i często była ryzykowna dla niego samego, co miało swoje potwierdzenie w incydencie pod Ligny. Warto dodać, że Francuzi pod Ligny byli w stanie schwytać i pojmać pruskiego dowódcę gdy leżał ranny i przygnieciony, jednak na szczęście dla koalicji nie rozpoznali go. Być może miało to związek z tym, że pruscy dowódcy nie byli przesadnie wystrojeni i nie rzucali się w oczy.
Decydujące starcie pomiędzy sprzymierzonymi i bonapartystami odbyło się pod Waterloo 18 czerwca 1815 roku. Bitwa rozpoczęła się o 1130 ostrzałem sił księcia Wellingtona i szturmem francuskim na Hougoumont. Większość wojsk brytyjskich i sprzymierzonych była schowana za wzgórzem, stąd kanonada zadawała straty głównie wąskiej grupie wojsk niderlandzkich. Szturm na Hougoumont niemal na cały dzień związał nacierające na gospodarstwo wojska francuskie. Około 2 tysięcy Brytyjczyków odparło tam atak prawie 13 tysięcy Francuzów. Około południa Francuzi schwytali pruskiego huzara mającego powiadomić Brytyjczyków o wsparciu z ich strony dla nich w sile 30 tysięcy żołnierzy. Napoleon nakazał wyciszyć te wiadomość pośród swoich ludzi i wzmocnić prawe skrzydło swoich sił dodatkowym korpusem. Po godzinie 1300 Francuzi prowadzili silny ostrzał pozycji sprzymierzonych z 88 dział o częstotliwości 2-3 pocisków na minutę. Pół godziny później Francuzi zaatakowali brytyjskie pozycje. Po ich odparciu wojska brytyjskie, głównie jednostki szkockie, zdecydowały się do zmasowanej kontrofensywy. W boju przy dźwiękach dud ruszyli piesi highlanderzy oraz  konni Szarzy Szkoci. Atak ten nie przyniósł oczekiwanego rezultatu. W jego wyniku Brytyjczycy ponieśli ciężkie straty, a także zginął wspomniany generał Thomas Picton.
O godzinie 1600 na odsiecz Brytyjczykom przybywają pierwsze jednostki pruskie z IV Korpusu Friedricha Wilhelma von Bülowa. Francuska jazda próbuje nie dopuścić do połączenia sił sojuszniczych nękając Prusaków. O godzinie 1630 marszałek Michael Ney podjął fatalna decyzję o potężnej szarży ciężkiej kawalerii, głównie kirasjerów, na stojące naprzeciw mu siły księcia Wellingtona. Brytyjska piechota sformowała czworoboki, czyli formacje przeciw kawalerii zbudowane z prostokąta tworzonego przez piechurów z wystawionymi na sztorc bagnetami. Taka formacja sprawia, że biegnące na nią konie kawalerii wpadają w panikę. Zwierzęta te boją się wystających ostrych metalowych narzędzi, a czworoboki piechoty brytyjskiej ustawione ze wszystkich stron potęgowały wśród nich panikę. Często stojący żołnierze z dalszych szeregów czworoboku wymachiwali czakami, inni dodatkowo głośno wykrzykiwali, dodatkowo potęgując panikę wśród koni. Ciężka jazda francuska, która szukała luk w formacjach brytyjskich, padła w otaczające ją zewsząd czworoboki, przez co konie ich wpadły w szaleńczy popłoch, który spowodował brak skoordynowanego i racjonalnego działania. W wyniku tego wydarzenia Brytyjczycy ogniem kul dziesiątkowali konie kirasjerów, które padając martwe tamowały drogę następnym kawalerzystom. Postępowali tak zgodnie z zaleceniami dowódców, którzy odradzali strzelanie do jeźdźców z uwagi na ich trudne do przebicia zbroje i hełmy. Piechotę brytyjską wsparła dodatkowo ich jazda Henriego Pageta, księcia Uxbridge. Atak kirasjerów był kompletną porażką, przez co Napoleon Bonaparte był na Michaela Neya wściekły. O godzinie 1700 przybywa II Korpus Pruski i ustawia się na prawo od IV Korpusu. Francuzi decydują się wtedy na zmasowane natarcia połączonych sił pieszych i konnych, które nie przynoszą zamierzonych rezultatów. Do godziny 1900 przybywały kolejne korpusy pruskie, w tym spóźniony I Korpus Hansa Karla von Zietena. Francuzi bezskutecznie atakowali wojska koalicji. Widząc przybywających Prusaków Napoleon uciekł się do kłamstwa zmawiając gwardzistom, że to przybywa marszałek Emmanuel de Grouchy. Ten słysząc odgłosy walki nie decyduje się wysłać tam swoich wojsk. Po godzinie 1930 Napoleon decyduje się rzucić najwierniejsze swoje jednostki, stanowiące jego militarny elektorat, czyli Gwardię Cesarską. Przed tym natarciem Artur Wellesley wpadł na innowacyjny na tamte czasy pomysł, aby położyć część swoich gwardzistów. Nacierająca Gwardia Cesarska przez to nie widziała całkowitej ilości wrogów znajdujących się naprzeciw nich. Gdy wszyscy Brytyjczycy wstali, francuscy wiarusi byli zaskoczeni i zszokowani. Szybki i zmasowany ogień powalił wielu z nich, zmuszając do odwrotu. To był pierwszy i ostatni moment w historii, w którym Gwardia Cesarska została zmuszona do odwrotu. Oskrzydlonych gwardzistów Brytyjczycy namawiali do kapitulacji, ale tamtym była milsza śmierć niż poddanie się. Brytyjczycy silnym ogniem z broni strzeleckiej i artylerii zmietli resztki otoczonej przez nich gwardii. Po 2015 I Korpus Pruski przystąpił do ataku. Za godzinę było już po wszystkim. O 2200 feldmarszałek Gebhard von Blücher i sir Artur Wellesley spotkali się razem w wiosce La Belle Alliance.
Tymczasem 19 czerwca zakończyła się sukcesem francuskim bitwa pod Wavre. Pruski III Korpus Johanna Adolfa von Thielmanna został pokonany. Emmanuel de Grouchy po usłyszeniu wieści spod Waterloo nie zdecydował się na pomoc Napoleonowi. Gdyby tego dokonał, wynik całej kampanii 100 dni mógłby być zupełnie inny. Pomijając utratę wielu kirasjerów i żołnierzy gwardii, wsparte wojska francuskie nowymi siłami byłyby w stanie pokonać również poważnie osłabione wojska brytyjsko-pruskie. Tak się jednak nie stało, i decyzja marszałka o nie wysłaniu wojsk do wsparcia cesarza była w swoim rodzaju również decyzją o ostatecznej klęsce Napoleona Bonapartego.

Podsumowanie

Podsumowując, bitwa pod Waterloo była tryumfem świata tradycyjnego i konserwatywnego nad światem rewolucyjnym i wrogim kulturalnemu dziedzictwu chrześcijańskiemu. Powstrzymała raz na zawsze wojujący jakobinizm, ale nie wyeliminowała rewolucjonizmu i kulturowego wolnomularstwa. Zaraz po klęsce narodziła się legenda bonapartystyczna, której owocem był po jakobinizmie nowy ruch rewolucyjny – karbonaryzm. Obecnie, używając symboliki, dziś zza grobu śmieje się tryumfalnie duch Napoleona. Pomimo, że przegrał pod Waterloo w 1815, dzisiaj tryumfuje w Unii Europejskiej, która realizuje postulaty jakobińskiej rewolucji. Prusacy i Brytyjczycy wygrali militarnie w 1815, ale czy na pewno odnieśli trwałe zwycięstwo? Czy obecna Wielka Brytania i RFN są tymi samymi państwami, o które walczyli marszałkowie Artur Wellesley i Gebhard von Blücher? Wygrali, ale czy na pewno wygrali? Czy pojawi się nowa nadzieja dla świata, który uratowano w czerwcu 1815? Odpowiedź na ostatnie pytanie pokaże nam czas. Teraz należy mieć nadzieję, że pojawi się w Europie jakaś poważna polityczna siła, co ostatecznie zmiecie dziedzictwo maszerującej jakobińskiej rewolucji raz na zawsze.

Piotr Marek