W tym felietonie opiszę w skrócie
problem europejskiego kryzysu imigracyjnego. Przedstawię jego przyczyny,
ofiary, prowodyrów oraz beneficjantów. Za
kryzys imigracyjny odpowiadają przede wszystkim USA, a konkretnie jego lobby
neokomskie i syjonistyczne. Duży wkład w ten rozgardiasz ma też Izrael oraz
proamerykańskie kraje arabskie pokroju Arabii Saudyjskiej. Wszystko to
idzie w myśl rzymskiej zasady, że „winy należy głównie szukać w tym, kto
czerpie ze zdarzenia największe korzyści”.
Na zdjęciu: Piotr Marek |
Stany Zjednoczone Ameryki powstały na
gruncie mesjanistycznej idei budowania globalnego
świata demoliberalnego. Do tej koncepcji z czasem dopisano multikulturalizm, i tak narodziła się
obecna koncepcja „nowego ładu
światowego”. Ta stale mutująca ideologia jest przyczyną całego zamieszania od końca XVIII wieku. USA to państwo od
lat budujące swoją potęgę na rozkręcaniu konfliktów globalnych, z których
czerpie różne korzyści polityczne lub ekonomiczne. Stany Zjednoczone Ameryki są ewidentnym beneficjentem obecnych
konfliktów zbrojnych na Bliskim Wschodzie.
Znaną
nam przyczyną obecnego kryzysu imigracyjnego jest bandycka polityka Państwa
Islamskiego (zwanego z angielskiego ISIS – Islamic
States of Iraq and Syria).
Jest to tylko wierzchołek góry lodowej. Narodziny ISIS tkwią w ambicjach syjonistycznej rodziny Bushów,
która w nadchodzących wyborach ma ambicję wystawić kolejnego swojego członka na
kandydata na prezydenta USA. Ideologiczną
ambicją tego neokonserwatywnego i syjonistycznego klanu było zniszczenie rządów
Saddama Husseina w Iraku.
Za
rządów Saddama Husseina interesy ludności chrześcijańskiej w Iraku były zabezpieczone.
Anarchistyczni radykałowie tworzący obecny terroryzm byli duszeni w zarodku. Państwo cieszyło się dużym dobrobytem chociażby dzięki przychodom uzyskiwanym z ropy naftowej.
Rząd zapewniał Irakijczykom rentę w wysokości kilkuset dolarów. Osoby pracujące
dostawały do tego pensję. Wszystko to skończyło się wraz z wprowadzeniem tam
siłą demokracji. Podobną politykę
prowadził w Libii Muammar Kaddafi, oraz utrzymuje ją obecnie w Syrii Bashar
Al-Assad.
Klan
Bushów zniszczył państwo Saddama Husseina mordując go przy tym. Obecny
prezydent Barrack Obama, dokonał tego samego w Libii Muammara Kaddafiego. W tym przypadku również zamordowano legalnego
przywódcę państwa i zniszczono jego administrację. Libijczycy za rządów Muammara Kaddafiego cieszyli się darmową elektrycznością czy sprawnym systemem nawadniania ważnym w
pustynnym państwie. Banki udzielały tylko
niskoprocentowych pożyczek i były pod nadzorem władcy. Absolwenci, którzy
po uzyskaniu dyplomu mieli trudności ze znalezieniem pracy, mogli liczyć na
wsparcie finansowe w wysokości średniej pensji w ukończonym przez nich
zawodzie. Wszystko to zostało zniszczone przez demoliberalną rewolucję.
Amerykańscy politycy mają na rękach krew
nie tylko legalnych przywódców. Przez
mordy na dyktatorach syjoniści otworzyli „polityczną puszkę Pandory”, która
doprowadziła do powstania ISIS. Obalanie
dyktatur i wprowadzanie demokracji w Iraku oraz Libii przyniosło fatalne
skutki. Doprowadziło bowiem do politycznego chaosu, z którego wyłoniło się
Państwo Islamskie. Powstało niczym wściekły pies upuszczony ze smyczy na
jakiej trzymali je zamordowani dyktatorzy. Konsekwencją
amerykańskiej, syjonistycznej i neokonskiej pychy jest obecnie napływ
imigrantów zalewających całą Europę.
W gąszczu uciekinierów wojennych tudzież
ekonomicznych mamy zapewne wielu islamistów. Przerzucani islamiści mają za zadanie przeniknąć na Stary Kontynent i utworzyć
na nim przyczółki dla przyszłej działalności sabotażowej. Skutkiem tego
będzie zniszczenie całej Europy i realizacja politycznych planów syjonistycznych neokonserwatystów
amerykańskich oraz zdominowanych przez nich organizacji międzynarodowych czy tajnych stowarzyszeń (tj. „Iluminaci”
czy „Czaszka i kości”).
W
świetle faktów to amerykańscy orędownicy demokracji stoją za kryzysem
imigracyjnym. Napływ imigrantów jest
tylko prostą konsekwencją zamordowania przez nich dwóch wspaniałych mężów stanu
– Muammara Kaddafiego i Saddama Husseina. Dzięki mądrej decyzji
Władimira Putina, Bashar Al-Assad został uchroniony przez
podzieleniem ich tragicznego losu. Słuszne
jest w świetle faktów stwierdzenie profesora Adama Wielomskiego, z 23 września
2015 roku, że „przywódca Rosji jest Katechonem światowym, zaś przywódca Syrii jest
Katechonem lokalnym”.
Termin
„Katechon” spopularyzowany został w Polsce przez środowisko Klubu
Zachowawczo-Monarchistycznego, głównie przez osobę obecnego jego prezesa. Popularny był w teologii niemieckiej. Wywodzi się z
2 Listu do Tesaloniczan. Oznacza on osobę
powstrzymującą nadejście antychrysta. W polityce jako Katechona określamy
silnego przywódcę będącego gwarantem powstrzymania szalejącej rewolucji tudzież
fali dekadencji. Katechon w stanie wyższej konieczności nie zawaha się przed
użyciem siły wobec politycznych dewiantów. Władimir Putin powstrzymuje
rozprzestrzenianie się na świat gangreny demoliberalnej, zaś Bashar Al-Assad w
granicach swojego państwa, chroni je przez rozprzestrzenianiem się islamizmu.
Zachodni przywódcy natomiast, którzy bezpodstawnie upatrują w Rosji światowe
zagrożenie, stają się w dużej mierze „politycznymi satanistami” niosącymi
rewolucję.
Wszyscy
ci, którzy doprowadzili do wojen niszczących dyktatury w Iraku i Libii, są
bezpośrednio odpowiedzialni za obecny kryzys imigracyjny. W tym szeregu są
ludzie tacy jak George Bush (senior oraz junior), Barrack Obama, Tony Blair,
dawne władze Polski czy ugrupowania krajowe pokroju PO i PiS. Miejmy nadzieję, że sojusz Syryjsko-Rosyjski szybko
rozprawi się z islamistycznymi rewolucjonistami, będącymi narzędziem rękach
polityki syjonistyczno-atlantyckiej. Polityki mającej na celu zniszczenie
narodów Europy poprzez wewnętrzną kontynentalną rewolucję. Wesprzyjmy Katechonów w ich walce, jeśli prawdziwie chcemy się mienić
Polakami, Europejczykami czy Chrześcijanami. W przeciwnym razie nasza
„polskość”, „europejskość” czy „chrześcijańskość” będzie tylko pustym frazesem.
Pozdrawiam,
Piotr Marek