Różnica między
podejściem wolnościowym (prawicowym), a liberalnym (raczej lewicowym).
Na początku XXI wieku można było
zaobserwować w Polsce polityczny „zwrot w prawą stronę” młodego pokolenia. Były
to lata powolnego budowania się duopolu politycznego Platformy Obywatelskiej oraz Prawa
i Sprawiedliwości. Młodzi patrioci tamtych lat swoje nadzieje pokładali głównie
w organizacjach narodowych, monarchistycznych i wolnościowych. Ideowa prawica miała swoją reprezentację w
parlamencie i samorządach dzięki silnej pozycji Ligi Polskich Rodzin. W tym
okresie główną rolę na prawicy odgrywał przede wszystkim Roman Giertych. Dzięki prawicowej tendencji dużą popularnością
cieszyły się w tamtym okresie takie portale jak: „Prawy.pl”, „ProPolonia”,
,,Prawica.net”, narodowy portal „Nacjonalizm.org” czy konserwatywny (monarchistyczny)
„Konserwatyzm.pl”. Były to także
czasy popularności kontrowersyjnej strony „Polonica.net”,
ale to już inna historia. Janusz
Korwin-Mikke regularnie wygrywał konkursy na najpopularniejszy blog. Z
kolei pośród polityków parlamentarnych ideowej prawicy przodował jako bloger Wojciech Wierzejski. Osobiście także
sam publikowałem własne artykuły czy felietony w tamtym czasie, do czego znowu
powoli wracam.
Wspomniane witryny skupiały narodowców, konserwatystów, oraz przedstawicieli środowisk wolnościowych. Portale
te zajmowały się działalnością formacyjną, a publikujący na nich felietoniści
często prowadzili między sobą zażarte nawet polemiki. Niemniej jednak ostra
wymiana zdań nie kończyła współpracy między stronami – wręcz przeciwnie –
dzięki niej można było lepiej się poznać. W
kwestiach ekonomicznych wolnościowe stanowisko cechowało środowisko polskich
monarchistów. W odróżnieniu od typowego środowiska „konserwatywno-liberalnego”, akcent monarchistów zawsze był nastawiony na ustrój polityczny oraz wartości
moralne omawiane na równi obok zagadnień
ekonomicznych. Konserwatywni liberałowie natomiast podchodzili do
spraw społecznych bardziej materialistycznie i wysuwali zawsze na pierwszy plan
swojej dyskusji poglądy na gospodarkę i
swobody obywatelskie. Tematy moralne oraz geopolityka były zawsze u nich na
drugim planie. To jest błędne rozumowanie, bo nawet najbogatsze społeczeństwo,
bez przemyślanej geopolityki, padnie szybko łupem państw ambitnych o słabszej
gospodarce, ale o silniejszym potencjale militarnym. Monarchiści nigdy jednak nie byli orędownikami socjalizmu i surowych
państwowych regulacji – wręcz przeciwnie – historycznie byli pierwszymi
obrońcami własności czy wolności. To pod panowaniem Habsburgów przecież
swoje początki miała słynna „ekonomiczna szkoła austriacka”. W Polsce początków
XXI wieku istniała polityczna symbioza pomiędzy wolnościowymi partiami
„korwinistycznymi” a organizacjami monarchistycznymi. Członkiem Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego został były euro-poseł
Kongresu Nowej Prawicy – Michał Marusik. Perypetie polityczne jakie miał w
tym czasie Janusz Korwin-Mikke były
omawiane przed polskich monarchistów. Taka symbioza była wtedy czymś naturalnym
pomimo tego, iż monarchista, w odróżnieniu od „korwinisty”, widzi prawicę
znacznie szerzej niż tylko w materialistycznych kwestiach „podatków,
ubezpieczeń i marihuany”. Wszyscy
wolnościowcy, konserwatywni liberałowie oraz monarchiści potrafili działać
wspólnie w ramach KZM i KNP. Nikt nie myślał nikogo eliminować z szeregów
organizacji tylko dlatego, że preferował inne nastawienie akcentów w spojrzeniu
na prawicowość, niż reszta członków klubu lub partii. Konieczne jest obecnie przywrócenie tej dobrej symbiozy w ramach łączenia
się ideowej prawicy w jeden silny nurt polityczny. W przeciwnym wypadku
polska patriotyczna prawica ideowa znowu zostanie rozbita i osłabiona.
Przechodząc do głównego tematu tego
felietonu formacyjnego warto podkreślić, iż prawicowa idea „wolnościowa” jest
odmienna od centrolewicowej ideologii „liberalnej”. Dla prawicowego „wolnościowca” podstawowa dewiza to tak, iż „jego wolność
kończy się tam, gdzie zaczyna u kogoś innego”. Każdy prawicowy „wolnościowiec”,
używając własnego rozumu oraz wolnej woli, stara się dobierać jak najlepsze
rozwiązanie w obrębie obowiązujących zasad moralnych. Taki człowiek zawsze będzie
popierać prawo do życia nienarodzonych, szanować nietykalność własności,
sprzeciwiać się prawu ograniczającemu naturalną egzystencję czy szanować godność
drugiej osoby tak, jak własną. Podstawą niepodważalną
każdego „prawicowca” jest wielowiekowa tradycja z jakiej się wywodzi. Idea
wolnościowa istniała niemalże od początku kształtowania się zbiorowości
ludzkich. Pierwsze prawa były kształtowane
głównie w myśl zasady „co nie zabronione, to dozwolone”. Prawa takie były w
gruncie rzeczy czystym spisem przewinień i kar za nie przewidzianych.
Egzekwowano je konsekwentnie bez wyjątków. W obecnych demokracjach ta zasada
została niestety zachwiana, a prawo stało się spisem wymuszonych absurdów
ograniczającym naturalne ludzkie potrzeby niekrzywdzące innych.
Typowy
„liberał” z kolei często z góry nakreśla jakieś konkretne „wolnościowe
rozwiązanie”, a wszystkie inne opcje każe odrzucać z góry jako „państwową
represję” tudzież tzw. (w jego oczach) „socjalizm”. Problem takiego rozumowania polega na tym, że pewna
rzecz będąca „wolnością” jest dla jednego, może okazać się zamachem na nią u
drugiego. W ten sposób „liberał”
przestaje być „protektorem wolności”, a staje się amatorem własnych zachcianek
w myśl dekadenckiego „róbta co chceta”. Posłużę się znanym mi z życia
przykładem. Liberalne buntowanie się przeciwko „ograniczeniu prędkości na
drodze” może skrzywdzić innych uczestników ruchu, którzy przez nieznajomość
terenu, lub chwilowe niedomaganie własnego sprzętu, preferują, używając
własnego rozumu, mniejszą prędkość. Nie dla każdego więc „wolnościowa jazda” to
„szybka jazda”. Zdrowy rozsądek nakazuje poruszać się wolniej komuś, kto nie na
dobrze danego terenu, a inni powinni jego wolność do jazdy z mniejszą
prędkością uszanować. Prawicowi „wolnościowcy” to szanują, „liberałowie”
natomiast mają z tym problem. Preferencje dotyczące prędkości to typowy
przykład sytuacji spornej, w której nie
ma jednego „wolnościowego” rozwiązania. Liberałowie,
niczym dawniej komuniści, doktrynalnie narzucają z góry coś jako „wolnościowe”,
podczas gdy prawicowi konserwatyści swój wolny wybór opierają na samodzielnym
myśleniu. W sytuacji spornej należy bowiem wybierać „najlepsze rozwiązanie
z możliwych”. To jest właśnie prawdziwe podejście „wolnościowe”, a nie
narzucanie z góry jakiś, nie do końca rozsądnych, zachowań.
Pozbawiona
ograniczeń moralnych, źle ujęta „wolność” stawiana ponad tradycję, etykę
chrześcijańska czy prawo do życia jest typowa dla liberalizmu. Z ogromnym niezrozumieniem spotyka się często,
stosowana przez konserwatystów, krytyka światopoglądu liberalnego, który na
pierwszy plan dyskusji o społeczeństwie wysuwa postulaty „konsumpcyjne” nad
„moralnymi”. Zabieg ten jest dla liberałów opłacalny, bowiem przedstawianie
siebie jako „turbo-obrońców przed podatkowym terrorem systemu” zasłania ich
upadłe moralnie postępowanie i lewicowe poglądy obyczajowe. Wolnorynkowy ruch
polityczny, propagujący rozwiązłość i ruinę moralną, ma niewiele wspólnego z „prawicą”.
Liberałowie są tego świadomi, dlatego celowo stosują zabieg sprowadzenia całej
dyskusji o „prawicowości i lewicowości” jedynie do sfery ekonomicznej. W przeciwnym
wypadku straciliby jakiekolwiek poparcie społeczne, bo ekonomicznie nie byliby
atrakcyjni dla lewicy, zaś moralnie dla prawicy. Gdyby prawda o nich wyszła na
jaw, byliby skończeni...
Przedstawiciele
konserwatywnego-liberalizmu oburzają się na monarchistów za to, że tamci
sprzeciwiają się sprowadzaniu „prawicy” do „zwolenników wolnego rynku”. Wolny rynek nie jest istotą prawicowości, ale
właśnie liberalizmu. Wolność w
gospodarce cechowała nurty prawicowe, ale nie ona nigdy czynnikiem o tym decydującym.
W ocenie jednostki jako „prawicowej” lub „lewicowej” liczyła się przede
wszystkim sprawa ustroju politycznego. W dalszej kolejności istotne były takie
sprawy jak: obyczajowość, moralność, struktura społeczna i podejście do
hierarchii. Dopiero w późniejszym okresie funkcjonowania podziału sceny
politycznej, utożsamiono „prawicę” z wolnością gospodarczą, zaś „lewicę” z socjalizmem
oraz większą ingerencją prawa w sprawy ludzkiej egzystencji. Nie sugeruję przez to, że gospodarka czy
prawo są nie ważne, ale podkreślam, iż w tej sprawie nie są pierwszorzędnymi
czynnikami decyzyjnymi. Osobiście, jak na konserwatystę przystało, opowiadam
się za wolnością, a nie opresyjnymi regulacjami.
Termin
„prawicy” i „lewicy” wziął się ze Stanów Generalnych poprzedzających wybuch
rewolucji we Francji w XVIII wieku. Po
„prawej stronie” Francji,
zasiedli zwolennicy monarchii i porządku chrześcijańskiego, których
potem określono jako „prawica”. Z
kolei po „lewej stronie”,
zasiedli zwolennicy republiki oraz porządku rewolucyjnego, których potem
określono jako „lewica”. Pierwotnymi
wartościami „prawicowymi” są więc: monarchizm, hierarchia społeczna, tradycja
chrześcijańska oraz przywiązanie do dziedzictwa cywilizacyjnego. Poglądy na
gospodarkę nie były rozpatrywane przy kształtowaniu się tamtego podziału.
Liberalizm
wywodzi się z kultury anglosaskiej czasów oświecenia. Jest to ideologia „naturalna” dla tradycji
angloamerykańskich, ale dla krajów Starego Kontynentu jest dość rewolucyjna. Owszem,
jeśli jakiś prąd liberalny zwróci się w stronę konserwatywną, to można jak
najbardziej zakwalifikować go jako „prawicowy”. Niemniej jednak to konserwatyzm,
a nie liberalizm, czyni ów nurt „prawicowym”. Podstawą liberalizmu jest głoszenie kultu niemalże całkowitej swobody
jednostki. W formie umiarkowanej owa swoboda jest w różnym stopniu ograniczona,
choćby normami wynikającymi z obyczajowości czy religii. W wersji radykalnej
natomiast, swoboda jednostki stoi ponad jakimikolwiek ograniczeniami. Trzeba
jednak przyznać, że klasyczni liberałowie, mocno akcentowali prawo własności oraz
zwalczali regulacje blokujące możliwość działania jednostki. To było „mocno
prawicowe” z ich strony. Nie można jednak całego liberalizmu zaliczyć do
typowej „ideowej prawicy”. Skrajna forma
liberalizmu, przedstawiona powyżej, jest prądem typowo lewicowym, natomiast
kierunek umiarkowany można określić jako centrowy (z możliwością odchylenia w
prawo lub w lewo).
Dodatkowo
zauważyć można, iż niektórzy politycy prawicy zbytnio przeceniają siłę
„portalów społecznościowych”.
Działalność na nich nie jest w praktyce decydująca o końcowym wyniku wyborów,
więc nie można pokładać w nich całej swojej nadziei. Ilość „polubień” nie da
nikomu zwycięstwa, a wielu wybiera tę opcję do szpiegowania. Wie to każdy, kto
ma już kilka wyborów powszechnych za sobą. Komiczna jest też postawa histerii
wobec postów i komentarzy z polemiką. Skrytykowanie
kogoś, pod jego własnym postem, jest pojmowanie przez niektórych, jako „ostateczne
rozwiązanie współpracy”. Jeżeli ktoś zwraca komuś uwagę, to ma na celu
nakierowanie tej osoby na właściwą stronę. Zrywanie kontaktów „za komentarz pod
postem” jest dla doświadczonych działaczy po prostu niepoważne. Konserwatyści
„starszej daty” często stosują taką polemikę, po zakończeniu której nikomu nie
przychodzi do głowy obrażać się na kogokolwiek. Konstruktywna krytyka nie ma na celu zdyskredytować stronę przeciwną,
ale nakierować ją na właściwą ścieżkę. Merytoryczna
krytyka nigdy nie powinna prowadzić do „końca współpracy” – wręcz przeciwnie – do
jeszcze silniejszego jej umocnienia. Rozumiem brak zaufania do człowieka,
który od początku za plecami spiskuje przeciwko komuś. Jednakże jak osoba
przyjazna zwraca komuś wagę, to obrażanie się na nią może spowodować jej
niechęć. W ten sposób „z przyjaciela” możemy sobie zrobić „wroga”. Mimo
zatargów musimy sobie wybaczać. Sama
polemika pisana na portalu politycznym ma „większą wagę” niż zwykły post na
Facebook. Portale społecznościowe nie
powstały do prowadzenia na nich polityki. Głównie są przeglądane tylko
przez zalogowanych użytkowników. Po wprowadzeniu ograniczeń posty są prawie
niewidoczne z zewnątrz. Wpływ postów na masowe
kształtowanie opinii publicznej jest niewielki. Owszem, dla indywidualnej
potrzeby warto poinformować „swoich znajomych” (z portalu) o własnej aktywności
jako publicysta czy kandydat. Wybory jednak nadal wygrywa się przez kontakt z „żywymi
ludźmi”, którzy często nie wiedzą, co to „Twitter” czy „Facebook”. O wygranej zawsze decydować będzie przede
wszystkim agitacja między prawdziwymi ludźmi, a nie pomiędzy, często
fikcyjnymi, profilami. Dominacja w sieci jest ważna, ale nie jest wystarczająca,
aby wygrać.
Liczni „działacze wolnościowi” podpierają
się najbardziej znanymi postaciami ich ruchu takimi jak: Janusz Korwin-Mikke, Stanisław
Michalkiewicz, Sławomir Menzen czy
Wojciech Cejrowski. Niestety wielu z
nich przyjmuje w praktyce postawę zgoła odmienną ich „autorytetów”. Chcą być
„bardziej ideowi od ich liderów”. Nakreślają samozwańczo jakieś „jedynie słuszne,
wolnościowe stanowiska”, podczas gdy ich „autorytety” mogłyby nie podzielać
entuzjazmu dla takiej postawy. Jest
wiele niejednoznacznych kwestii spornych, wobec których nie da się nakreślić
„jedynego prawicowego stanowiska wolnościowego”. Pierwsza z nich to choćby uniwersalny
środek płatniczy. Może być nim zarówno złoto, srebro, bite monety lub diamenty.
Nie można nakreślić tutaj „jedynego stanowiska wolnościowego”. Druga kwestia
jest społeczna. Dotyczy oczywiście narkotyków. Jest to temat mało istotny dla
polskich warunków, bowiem grono zainteresowanych nim jest niewielkie i
zazwyczaj lewicowe moralnie. Niemniej jednak wielu samozwańczych „turboprawicowych wolnościowców” lubi
go poruszać. Z jednej strony penalizacja narkotyków będzie sprzyjać rozwojowi
mafii. Z drugiej strony, rozpowszechnianie pośród społeczeństwa niepopularnej
używki może wygenerować rzesze narkomanów. W ten sposób „wolnych ludzi uczynimy
niewolnikami używki”, i to o ironio, „w imię wolności”. W tym przypadku ocieramy się o chrześcijański dylemat moralny o tym,
czy możemy „do grzechu przyzwalać”. Oczywiście, że nie możemy, ale czy bardziej
przysłużymy się dobru zakazując narkotyków, czy na nie zezwalając? Na ten
temat można toczyć ciężkie boje, a obie strony sporu mogą tygodniami wzajemnie
wyzywać się od „socjalistów” lub „lewaków”. Nie można więc wszędzie znaleźć
„jedynej słusznej wolnościowej” linii, gdyż wszystkie rozważone przez nas opcje
mają swoje „prawicowe za i przeciw”.
Dnia
8 marca 2019 roku miało miejsce w Lublinie spotkanie ze Sławomirem Menzenem, wiceprezesem partii
KORWiN. Po nim miałem okazję
krótko z nim porozmawiać oraz zrobić sobie okolicznościowe zdjęcie. Podczas konwersacji Sławomir Menzen zawsze
powtarzał, że „szanuje moją opinię” (na nieoczywisty temat sporny), a co za tym
idzie, „szanuje opinię każdego” (w podobnej, niejednoznacznej kwestii). Poruszony
przeze mnie temat dotyczył złota, jako najbardziej uniwersalnego środka
płatniczego, ale to nie ważne. Jeden z
liderów „największej wolnościowej partii w Polsce” pokazał na swoim przykładzie
jak ma rzeczywiście wyglądać „podejście wolnościowe”. Zaprezentował na moich
oczach modelowe poszanowanie zdania innej osoby w niejednoznacznej kwestii
spornej. Obydwaj mogliśmy się mylić, lub też jeden z nas mógł mieć rację,
niemniej jednak ślepy „upór na swoim” mógłby doprowadzić do wybrania błędnego
rozwiązania. Gdy wszystkie rozwiązania danej kwestii, mają swoje dobre i złe
strony, nie ma sensu lansować któregoś z nich jako „jedynego słusznego”. Prawicowe spojrzenie na wolność nakazuje
rozpatrzenie wszystkich opcji celem wyłowienia tego, które w danej chwili przyniesie
najwięcej dobrych owoców.
Wracając
z kolei do wstępu warto wspomnieć także rok 2015. To był czas swoistego „apogeum niezadowolenia”
młodego elektoratu. W wyborach na Prezydenta
Polski tamtego roku stanęli do walki liczni kandydaci antysystemowi. Z
perspektywy czasu dzisiaj najmocniej cenię Jacka
Wilka (dla mnie najlepszy poseł VIII
kadencji sejmu), na którego oddałem głos w prawyborach prezydenckich
„Konfederacji” w Lublinie. Z kolei Paweł
Kukiz, który miał być nadzieją dla polskich ruchów antysystemowych, okazał
się wielkim rozczarowaniem, podobnie jak inny „turbopatriota” tamtych czasów, czyli Marian Kowalski. Ci dwaj po 2019, delikatnie mówiąc, „przeszli na
pozycje systemowe”. Tego drugiego „zostawię już w spokoju”, bo jest taka zasada,
że „nie kopie się leżącego”. Skupimy się na tym pierwszym. Paweł Kukiz, po uzyskaniu w 2015 roku trzeciego wyniku w wyborach
prezydenckich, dał wielu zdeterminowanym działaczom nadzieję na utworzenie
wspólnego ruchu, który odsunie od władzy panujący układ PO-PiS. Tak się jednak
nie stało. Zapoczątkował „rewolucję
kukizowską”, która pod hasłem „Jednomandatowych
Okręgów Wyborczych”, jedynie zamieszała sceną polityczną i doprowadziła do
marginalizacji środowisk konserwatywnych oraz monarchistycznych. Media głównego nurtu mocno nagłaśniały
polityczne działania fanatyków ordynacji jednomandatowej, określanych jako
„WoJOWnicy”. Ruch Kukiz’15 nienaturalnie
wypromował przeróżnych nieznanych republikanów oraz liberałów konserwatywnych,
którzy teraz posiadają dominującą pozycję polityczną po prawej stronie. Republikańscy
„WoJOWnicy” zdołali nawet założyć, w 2019 roku, własną partię pod nazwą „Federacja dla Rzeczpospolitej”, ale to
już inna historia. Przed rokiem 2015, dzięki Lidze Polskich Rodzin, prym wiodły, w sposób naturalny, środowiska
narodowe oraz konserwatywne. Środowisko to założyło swój ruch i wprowadziło, na
jasno określonym programie, swoich ludzi do rad i parlamentu. Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku,
przez wspomnianą „rewolucję kukizowską”, doprowadzono do nienaturalnej ich marginalizacji
na rzecz liberałów, republikanów oraz medialnie nagłośnionych „WoJOWników”.
Ośrodki polityczne, oraz listy wyborcze ruchu „Kukiz’15”, zdominowane były przez partie i stowarzyszenia wspomnianych
środowisk, zaś ideowi konserwatyści oraz niezależni samorządowcy spychani byli
odgórnie na dalsze funkcje i miejsca. Ruch
Pawła Kukiza miał w 2015 roku połączyć „wszystkie środowiska antysystemowe”, a
tym czasem przerodził się szybko w trampolinę promując republikanów i liberałów
(którzy często nie mieli nic wspólnego z ideą JOW). Dodatkowym problemem
2015 roku było „rozbicie głosów” wyborców „anty-systemu” na: KORWiN, KWW Grzegorza Brauna „Szczęść Boże”, KWW Zbigniewa Stonogi czy „Samoobronę”.
To pokazuje ostateczną słabość demokracji, która promuje osoby niekompetentne i
miałkie ideowo. Tak oto przez sztuczny zabieg systemu liberalizm jest wiodącym „nurtem
prawicowym” w Polsce.
Podsumowując
wszystko istnieje wyraźna różnica między typowo „prawicowym” myśleniem „wolnościowym”
a „centrowo-lewicowym” myśleniem „liberalnym”. Podejście
„wolnościowe” kieruje się zasadą, iż „co nie jest zabronione, to jest dozwolone”.
Prawo stanowi spis rzeczy, których robić nie wolno, gdyż z natury swojej
krzywdzą drugiego człowieka, czy nawet też samego ich wykonawcę. W momencie gdy
mamy do czynienia z sytuacją sporną, w której nie ma jednoznacznie najlepszego
rozwiązania, wybieramy to, które w danej chwili przynosi najlepsze owoce. Liberalizm to ideologia polityczna z czasów
rewolucji „oświeceniowych”, która głosi swobodę danej jednostki „ponad
wszystko”. Liberalizm często dąży do ustalonego odgórnie „jedynego
słusznego rozwiązania” bez analizy moralnych jego konsekwencji. Ideologia ta
dała podstawy do negowania „prawicowego porządku społecznego” w konserwatywnej (do
czasów oświecenia) Europie. Liberalizm
jest więc ideologią klasyfikującą swoje miejsce na pozycjach „centralnych” lub „lewicowych”.
Nie może być on traktowany jako
sztandarowy przykład „ideowej prawicy” na Starym Kontynencie. Jest on
naturalny dla tradycji amerykańskiej, ale dla dziedzictwa europejskiego jest on
rewolucyjny.
Pozdrawiam,
Piotr Marek