Nieraz
to nasłuchałem się opinii znanych osób o tym, że dzisiaj kultura
(rzekomo) jest robiona „wyłącznie pod mężczyzn”. To po prostu bzdura,
gdyż ja, jako mężczyzna, wcale tak tego nie odczuwam. Wręcz przeciwnie,
często współczesne wytwory obrażają mnie jako mężczyznę. Obecną
„kulturę” odbieram raczej jako kreowaną pod wzorzec tzw. „wojującej
kobiety”. Nie jest on skierowany do kobiet w sensie ogólnym, lecz do
specyficznego modelu wywodzącego się z agresywnej odmiany feminizmu.
Przejdę najpierw do przedstawienia konkluzji ze swoich obserwacji na temat obu płci. Analizując
sposób myślenia mężczyzn i kobiet, oraz oglądając reakcje
przedstawicieli obydwu płci na pewne zjawiska, można z czasem
wywnioskować pewne ich gusta i upodobania. Takie obserwacje
prowadzę mniej więcej od nauki w lubelskim „Gimnazjum nr 3”. Prowadziłem
je także w II LO („Zamoyu”), i prowadzę je nadal. Kobiety na ogół
okazywały się wrażliwsze na przemoc i krzywdę (nawet nieprzyjaciół),
chociaż zdarzały się przypadki odwrotne. Tak samo w przypadku mężczyzn.
Można było spotkać osoby o wrażliwości podobnej do typowo kobiecej. To
mówię z doświadczeń własnych obserwacji prowadzonej przez kilka etapów
mojego życia. Wnioski z moich obserwacji wypływają również takie: nie
zaimponuje się kobiecie bezmyślną przemocą, nie zaimponuje się
grubiaństwem, dominacją, żadną zaborczością. Zaimponuje się
cierpliwością, umiejętnie wykorzystywaną siłą, kooperacją,
wyrozumiałością oraz poszanowaniem woli. Co prawda mogą zdarzyć się
wyjątki, ale są one naprawdę rzadkie, w swoim toku obserwacji
zarejestrowałem ich nie więcej niż kilka.
Kobiety nie imponuje wszechobecna przemoc. Nie czyni tego gdyż
wyrażania ona, zadaniem feministek, rzekomą „dominację samców”. Czyni to
dlatego, że ma w swojej psychice bardziej humanitarne podejście do
świata. Stąd jak widać ruch humanitarian zdominowany jest przez
członków płci żeńskiej. Mężczyzny również nie imponuje kobieta, która
swe problemy chce rozwiązywać jedynie poprzez przemoc. Nie znaczy to
jednak, że kobiety mają być całkowicie bezbronnymi istotami. Mężczyźni
preferują kobiety potrafiące stawić czoło przeciwnościom losu. O tym
zapomniała ideologia „damy i dżentelmena” powstała około XIX wieku, która przerobiła kobietę w „bezradną niedojdę”. Ideologia
ta jest zła, i nie ma nic wspólnego z tradycjami europejskimi, ale
wyłącznie z kaprysami wąskich kręgów anglosaskich elit. W dużej
mierze ludzie tworzący tą ideę byli na bakier zarówno z Prawem
Krajowym, jak i Dekalogiem. Wymyślili więc sobie taką zasadę aby
zagłuszyć swoje sumienie i poczucie uczciwości wobec innych.
Osobowość kobiety cechuje na ogół większe współczucie i troska, która
jednocześnie powinna być powiązana z całkowitą umiejętnością
rozwiązywania przeciwności losu. Mężczyzna natomiast
preferuje proste i szybkie rozwiązania, co niekiedy wiąże się z ucieczką
w przemoc. Wszelkimi metodami dąży do rozwoju własnej osoby.
Częściej niż kobieta dąży do zaszczytów i laurów zwycięstwa, co widać
chociażby po większej ilości mężczyzn niż kobiet pragnących sukcesu
politycznego. Istnieje również tzw. „męska duma”, którą
mi jest ciężko zdefiniować. Jest ona niezrozumiała dla kobiet tak samo,
jak dla mnie nie będą zrozumiałe ich „żeńskie sprawy”. Ważne jest więc, aby obydwie strony dobrze to zrozumiały, i starały się żyć w zgodzie z „wrodzonymi osobowościami”. Co prawda mogą być wyjątki co podkreślam raz jeszcze, ale w toku moich obserwacji było ich naprawdę mało.
Niestety obecna ideologia, którą można zauważyć we współczesnej
kulturze, wypacza wnioski jakie można wyciągnąć z takich prostych
obserwacji. Opiera się o feministyczne kłamstwo na temat rzekomej „męskiej dominacji” i „dyskryminacji kobiet na przestrzeni wieków”. Propaganda
ta opiera się o wybiórcze wyrywki z historii, w których to podkreśla
się jedynie niedogodności kobiet z zamierzchłych czasów, przy
jednoczesnym uwypuklaniu zalet bycia mężczyzną. Prawda była
jednak inna. Mężczyźni mieli dawniej prawa i przywileje, ale nie za
darmo. Powszechna służba wojskowa i większa odpowiedzialność wobec prawa
nie dotyczyły kobiet, ale właśnie mężczyzn. Kobieta,
szczególnie z wyższych sfer, w dawnych czasach mogła „pod kloszem”
przeżyć całe swoje życie. Mężczyzna, bez względu na stan czy posiadanie,
otoczony był przez szereg pułapek, które mogły mu odebrać życie. Dla
przykładu podczas II Wojny Światowej niemieckie panienki pałętały się po
wioskach i gziły się z amerykańskimi żołdakami, podczas gdy kilkuletni
niemieccy chłopcy pod srogimi restrykcjami byli wciągani do walki. A gdy przyszłoby do korzystania z dobrodziejstw zwycięstwa owe panienki głośno domagałyby się profitów (za darmo). Podczas egzekucji często puszczano kobiety wolno (często pomimo współwiny), a skazywano na śmierć niewinne dzieci płci męskiej.
Dziecko nie ma takiej świadomości i odpowiedzialności jak dorosły.
Kobieta jest tak samo świadoma popełnianych czynów jak mężczyzna! Z jakiej to więc racji życie mężczyzny ma być gorzej cenione od życia kobiety? Czy to nie była historyczna dyskryminacja mężczyzn? Była! Ciekawe co na to feministki?
Jak wykazałem, obraz świata widziany oczami feministek, jest znacznie
odmienny od rzeczywistości. Aktywistki tego ruchu są ślepe na wspomniane
pułapki życia, na które przede wszystkim narażeni są mężczyźni.
Proponowane przez nie równouprawnienie nie jest tym, za co się podaje.
Dąży jedynie do „nadania przywilejów męskich kobietom”. Chce więc
uczynić z mężczyzny „gorszą płeć”, ponieważ nie chce usunąć pułapek
życia na jakie są narażeni przedstawiciele płci męskiej. Gdyby
feministki walczyły z przejawami dyskryminacji po obu stronach, wtedy
naprawdę można byłoby je nazwać „bojowniczkami o równouprawnienie”. Póki
co na razie „walczą o dominację”, zdobycie „męskich przywilejów” bez
ryzyka na jakie narażeni są przedstawiciele płci męskiej.
Teraz przejdę do głównego tematu jaki chciałem tu poruszyć. Otóż
współczesna „kultura” drastycznie dyskryminuje płeć męską. Nie
jest prawdą, że dawniej, choćby kinematografii, promowano jeno męski
szowinizm. Dawne filmy nie były „szowinistyczne”, ale
„męsko-centryczne”, czyli zamknięte wokół spraw dotyczących wyłącznie
mężczyzn. O męskim szowinizmie można byłoby mówić, gdyby
lansowano dominację płci męskiej nad żeńską. Jednak tak nie było.
Kobiety występowały po prostu w tle, jako zwykli ludzie jakich można
było spotkać na co dzień. Współcześnie „bohater żeński” zajął równe miejsce „męskiemu”, ale jedynie na tych obszarach, które są jakby to ująć „korzystne”.
Wyłonił się z dużym impetem wzorzec „silnej kobiety”, ale nie pojawił
się przy tym wzorzec „pokonanej kobiety”, pomimo obowiązującego
powszechnie modelu „pokonanego mężczyzny”. W ten sposób wytworzył się w kulturze trend dyskryminujący męską płeć.
Stawia on dużo częściej mężczyznę w roli „pokonanej ofiary”, przy
jednakowym dla obydwu płci zachowaniu wzorca „silniejszego zwycięscy”.
Kiedyś spotkałem się w sieci z opinią, według której „pokazanie kobiety
choćby z maleńkim pistolecikiem” jest „postrzegane jako feminizm”, przy
jednoczesnej „akceptacji mężczyzny wymachującego wokół AK-47”. Takie
podejście było oceniane oczywiście krytycznie. Nie było by w tym
proteście nic gorszącego, gdyby na celowniku obydwu tych broni byli
odpowiedni przedstawiciele różnych płci. Tymczasem owa tendencja
w światowej kulturze, szczególnie kinematografii, kreuje dla obydwu
płci jedynie silne wzorce zwycięzców, zaś „role ofiar” zarezerwowane są
wyłącznie dla mężczyzn. Mamy więc tu kolejny przykład dyskryminacji płci
męskiej w kulturze. Nie tylko w powieściach i filmach sensacyjnych występuje dyskryminacją męskiej płci. Dużo
bardziej sprawa zaszła w kinie grozy, katastroficznym czy
fantastycznym, gdzie ginie 90% bohaterów męskiej płci, i tylko jedna,
dwie kobiety (i to często w mniej podły sposób). W ogólnym
zarysie przedstawia płeć męską mniej zaradną, która „może przetrwać, ale
raczej zginąć”. Kobieta natomiast przedstawiana jest jako „ta, co
poradzi sobie lepiej”. W ten sposób dzisiejsza „kultura” niszczy „wzorzec męskości”. Nie może być więc skierowana pod mężczyzn, ale przeciwko nim.
Kiedyś pewna feministka napisała mi, iż „twarde laski podobają się
facetom”. Być może jest w tym ziarno prawdy, jednakże lansowanie tylko
„twardych lasek” obok „miękkich i twardych facetów” wcale nikomu się nie
podoba. Wręcz przeciwnie, drażni, a niestety w kulturze coraz częściej skazani jesteśmy tylko na tego typu modele! Dawna kultura pokazywała reakcje realne, bazujące na zasadzie obserwacji zachować.
Dziś natomiast kreuje się „histeryzujących facetów”, robi z mężczyzn
mięczaków. Spotkać nawet można silnych, dorosłych mężczyzn „rzygających
na zapach i widok flaków”, pomimo tego, że dziewczynka która też miała z
nimi taką samą styczność w ogóle nie miała mdłości. To kolejny dowód na
to, że kultura coraz bardziej podlega postępującej feminizacji. Nie
jest to robione to ani pod mężczyzn (którzy lubią wybierać wzorce z
którymi mogą się utożsamiać), ani pod kobiety (które na ogół nie lubią
przemocy). Jest to kreowane wyłącznie pod ideologów wojującego
feminizmu, którym zależy na wykreowaniu obrazu mężczyzny jako zbędnego,
który w zasadzie powinien ulec likwidacji. Określić to mogę mianem zabiegu systematycznego niszczenia wzorca męskości.
Jak wiadomo największy wpływ na kulturę ma dziś Hollywood, a on
zdominowany jest przez środowiska przyklaskujące ruchom feministycznym. Tak oto kultura z męsko-centrycznej przemieniła się w feministyczną…
Film „Seksmisja” Juliusza Machulskiego był po nikąd proroczy. Na pewnym forum ogólnopolskim spotkałem opinię agresywnej feministki o tym, że mężczyźni nie są już do niczego potrzebni. Kobiety, zdaniem jej, „same mogą się rozmnażać” przy użyciu próbówek, zaś płeć męska powinna wprost być wyeliminowana. Ten dekadencki pogląd zagraża naturalnemu porządkowi w świecie, w którym jest miejsce dla obydwu płci. Wspomniany
film miał być aluzją wobec patologii państw totalitarnych. W pewnym
sensie dzisiaj można dosłownie odbierać jego przekaz, jako ostrzeżenie
przed tym, co planuje totalitarny (w swoich praktykach) wojujący
feminizm.
W dawnej kinematografii, jak chociażby w filmach z Clintem Eastwoodem,
kreowano wzorzec „silnego męskiego charakteru”, który współcześnie
niestety systematycznie wymiera. W tamtych dziełach kina ten
typ był przeciwstawiany „złemu męskiemu wzorcowi”. Po stronie
protagonisty znajdowali się zarówno męscy jak i żeńscy sojusznicy, zaś
„czarne charaktery” i „ofiary” były obydwu płci. Dziś „silny
męski wzorzec” systematycznie zanika na rzecz „silnego kobiecego”, zaś
„zły męski charakter” nadal pozostaje jedynym „negatywnym modelem”. To
wyraźnie wskazuje na postępującą feminizację kultury. Równouprawnienie w kulturze to fikcja, gdyż modele kobiece są zdecydowanie częściej „atrakcyjniejsze”. W
serialach także widoczna jest tendencja feministyczna. Kobiece
charaktery, nawet słabsze na początku, ewoluują do roli „silnych”.
Męskie nie zawsze, bowiem „twardzielami” są tylko ci, co byli nimi od
początku. Podobnie jest z podejściem do godności obu płci w
kulturze masowej. Przeważnie męskie życie traktowane jest z góry jako
„gorsze”. Śmierć kobiety celebrowana z niebywale większą czcią niż
mężczyzny, czy nawet dziecka! Taki obrót sprawy nie jest żadnym
„równouprawnieniem”, ale podeptaniem męskiej godności. W
kinematografii, telewizji i literaturze fabularnej bez skrępowania
promowana jest przemoc kobiet wobec obydwu płci. Gdyby to samo
zastosować do mężczyzn, od razu wszędzie trąbiono by o „propagowaniu
przemocy wobec kobiet”! Gdzie jest więc to „równouprawnienie”? Nigdzie!
Ze szczerą łzą w oku wspominam filmy Alfreda Hitchcocka, bądź te z udziałem Clinta Eastwooda.
Biją one na łeb tę współczesną tandetę, naszprycowaną feministyczną
propagandą okraszoną rzekomo atrakcyjnymi „efektami specjalnymi”.
Pozdrawiam,
Piotr Marek